Wyd. 01.11.2024
Song Of A Lost World to płyta na którą nie czekałem. Może jestem specyficznym fanem, który nie ulega tej zbiorowej histerii, temu zwierzęcemu pragnieniu krwi w postaci nowych płyt ulubionych artystów. To moje nieczekanie dotyczy głównie tych z ogromny dorobkiem, bogata dyskografią, która dla mnie może stanowić zamknięty etap ich działalności. The Cure należą właśnie do tej grupy pomnikowych artystów, od których już nic więcej nie wymagam. Niemniej jednak, jeśli już po tak długiej przerwie zdecydowali się na publikację albumu, to z ciekawością ( również lękiem, będącym wynikiem wielu rozczarowań związanych z płytowymi powrotami tych, których słucham od zawsze i cenię ) sięgnąłem po najnowszy album zespołu.
Wydanie płyty po tak długiej przerwie to z pewnością niełatwe zadanie. Czas, który upłynął od wydania ostatniego studyjnego albumu nie działa raczej na korzyść. Każdy kolejny rok, który mijał, to coraz wyżej postawiona poprzeczka, wymagająca wysokiego skoku, podczas którego, jak wiadomo, nie trudno o bolesny upadek. Dodatkowo konieczność mierzenia się z wiszącym, gotowym ją zmiażdżyć ciężarem porównań. A jest ich naprawdę wiele, choćby fakt że ostatnim albumem z taką samą ilością utworów jest dzieło absolutne - Pornography, a ostatnią płytą napisaną od początku do końca przez Roberta Smitha The Head On The Door. Jeśli dodamy do tego wyjątkowe i niepowtarzalne jak Seventeen Seconds, Faith i Disintegration, to siła tego ciężaru może okazać się miażdżąca.
The Cure otwierają nowy album słowami "to jest koniec". To nieco przewrotne, ponieważ jak twierdzi sam Robert Smith, Song Of A Lost World to początek kolejnego etapu w jego karierze, który zakończy emeryturą w 2029 roku. Czy ten nowy rozdział stanie zbiorem charakterystycznych i fenomenalnych dokonań na miarę tych wcześniejszych monumentów na stałe wpisanych w historię muzyki? Jeśli ostatni album The Cure jest tym, który wskazuje przyszły kierunek, to moim zdaniem niestety tak się nie stanie.
Songs of A Lost World to płyta, która zabiera słuchacza w podróż do mrocznych zakamarków ludzkiej egzystencji. Bolesnej, a zarazem naturalnej. Wszak mierzenie się z przemijaniem, bólem straty i śmiercią to niezaprzeczalna część ludzkiego istnienia, drogi, która prowadzi do nieuniknionego końca. Doświadczenia życiowe lidera The Cure, utrata najbliższych - rodziców i brata, ten świat bezpowrotnie utracony stanowią tu centralny punkt. Strefa mroku zawsze była miejscem gdzie Robert Smith czuł się dobrze, jednak na ostatniej płycie odwiedza jej zakamarki, które wcześniej omijał. Rozpoczynając płytę Pornography słowami „Nie ma znaczenia, czy wszyscy umrzemy” drwił jakby ze śmierci. Mając jej świadomość, nie czuł jej bliskiej obecności. Dziś patrzy na nią przez pryzmat własnych przeżyć i doświadczeń. Dostrzega silniej jej destrukcyjne i przytłaczające działanie. W tekstach wyraża jej coraz większą świadomość, ból który przygniata niczym monumentalna rzeźba z monochromatycznej okładki Songs of A Lost World. Po kilku godzinach obcowania z albumem dostrzegam, że teksty obok nadal doskonałego, wręcz młodzieńczego głosu Roberta Smitha, który opiera się upływowi czasu, to największa siła albumu. Muzycznie czuję się niestety chwilami zmęczony, chwilami znużony i przytłoczony wtórnością. Nie odnajduję tu czegoś pociągającego, tych haczyków, które wczepiają się w mózg i świadomość i pozostają na zawsze. Tych, których nie brakowało na większości wcześniejszych płyt The Cure. Monotonne utwory złożone z często powtarzalnych fraz, jakby zapętlonych w sekwenserze akordów, to tylko pozornie rozbudowane kompozycje i niekoniecznie atrakcyjne tło do śpiewu Smitha. Nieliczne ozdobniki nie ratują niestety całości. Fortepian brzmi banalnie, bardziej jak wprawka ucznia szkoły muzycznej, a nie melodia, która zrodziła się z głowie kogoś mającego na koncie dziesiątki, jeśli nie setki doskonałych i oryginalnych kompozycji. Przełamująca monotonię, lekko agresywna gitara bardziej przeszkadza, a wykorzystanie wah wah zamiast ubarwiać, rozprasza i irytuje. Jako kompozytor Robert Smith wyważa otwarte już wiele lat temu drzwi. Sięga po stylistykę charakterystyczną dla twórczości zespołu, ale tym razem buduje ją przy pomocy banalnych i wykorzystywanych już wcześniej fraz. To miałka konstrukcja, a sam interesujący w zamyśle nastrój, oparty na studium bolesnej straty i mierzenia się z samotnością, to niestety zbyt mało. Song Of A Lost World z powodzeniem mogłaby być zatytułowana „B-side” lub stanowić kompilację kompozycji nagranych podczas kilku sesji, jednak nieopublikowanych na wcześniejszych albumach.
Song Of A Lost World to płyta na którą nie czekałem – teraz już wiem dlaczego. To album który z pewnością zyska szerokie grono przeciwników, jak i zwolenników. Jestem w stanie zrozumieć każdą ze stron, wszak każdy szuka w muzyce czegoś dla siebie, kształtu który do niego pasuje. Ja znalazłem ich niestety zbyt mało, choć cieszy mnie fakt, że mimo że premiera płyty miała miejsce w piątek, to nikt w ten piątek nie jest na niej „in love”.
(pk)
Jeśli podoba Ci się to, co robimy KLIKNIJ TU i wesprzyj naszą stronę.
Click HERE to support our website.
The Cure new album. The Cure review.